Do napisania tego posta zainspirowała mnie sytuacja z minionego weekendu, więc będzie trochę na spontanie (taki trochę real-time blogging 🙂), a zaplanowana na dziś druga część wpisu nt. 6 Working Genius zaczeka na drugą połowę tygodnia. Ale ponieważ jest to coś, co warto przemyśleć z organizacyjnego punktu widzenia, więc zapraszam do czytania.
Ognisko
W sobotę grupa przedszkolna mojej córy miała zorganizowane przez jedną z nauczycielek ognisko (impreza integracyjna dla dzieci i rodziców – organizowana już drugi czy trzeci raz). Ognisko było w przeznaczonym do tego miejscu, uzgodnione z leśniczym, do naszej dyspozycji było przygotowane przez niego drewno. Nic tylko rąbać, podpalać i piec kiełbaski i pianki. No właśnie, rąbać. Tylko czym?
Okazało się, że ze względu na to, że pogoda w sobotę od rana nie rozpieszczała i deszcz lał rzęsiście, rodzice jednej z dziewczynek zrezygnowali z przyjazdu. Z tego powodu powstał problem, bo to właśnie oni na poprzednim ognisku mieli siekierę 🙂 a teraz brakło zarówno ich, oraz ich siekiery. Co z tego, że mamy wagon jedzenia na grilla, że są piękne suche polana, skoro nijak nie idzie ich porąbać? Taki trochę jakby impediment operacyjny ^^.
Czas na siekierę
I to był ten moment. Moment, w którym moja żona otrzymała odpowiedź na pytanie “po co my właściwie wozimy w samochodzie tę(pą) siekierę?”. Właśnie po to.
Mimo tego, że siekiera była (i jeszcze jest) tępa, byliśmy w stanie porąbać nią polana i zrobić planowane ognisko. Tych polan to porąbaliśmy nawet więcej niż było potrzeba, bo rąbanie się trzem tatusiom spodobało 🙂
Czy byłoby nam łatwiej, jakby siekiera była ostra? Owszem, byłoby. Czy zmęczylibyśmy się mniej? Jak najbardziej. Czy byłoby szybciej? Oczywiście.
Ale…
To wszystko nie miało znaczenia w tej konkretnej sytuacji. Tu się liczyło wykorzystanie tego co mamy (tępa siekiera), tego co umiemy (bez strat w ludziach i sprzęcie porąbaliśmy drewno), żeby uzyskać zamierzony efekt. Czyli ognisko dla grupy 5-6 latków i pieczone marshmallowsy 🙂
What’s in it for me?
No właśnie, i co z tego? Ano to, że to może być świetną metaforą (trudne słowo) lub alegorią (jeszcze trudniejsze) sytuacji w których czasem znajdujemy się na co dzień. Sytuacji, w których czujemy, że nasze zespoły lub organizacja potrzebują pomocy, a my nie do końca czujemy, że jesteśmy w stanie im tę pomoc dać tu i teraz.
Bo nie mamy (wielkiego) doświadczenia w temacie. Bo nie jesteśmy (lub nie czujemy się) specjalistami w danym obszarze, narzędziu czy metodzie. Bo boimy się, że to będzie widać. (I pewnie będzie 🙂 ). I może także z wielu innych powodów.
Noooooo i?
No właśnie. Przecież w gruncie rzeczy nie chodzi przecież o to, żebyśmy byli w czymś najlepszymi specjalistami na świecie. Bo zawsze znajdzie się obszar, w którym nie będziemy. Nie chodzi o to, żebyśmy zaproponowali zespołowi idealne rozwiązanie w pierwszej iteracji (na co nawiasem mówiąc, średnie są szanse).
Chodzi o to, żeby rozwiązać problem, czegoś nauczyć zespół (żeby było widać i czuć, że delta wiedzy jest dodatnia), albo po prostu zacząć pracować nad docelowym rozwiązaniem. Czyli dostarczyć jak najwyższą wartość jak najniższym kosztem 🙂 najlepiej przy użyciu tego co się ma, albo tego, co niskim nakładem wysiłku można szybko zdobyć.
Przykład. Ostatnio uznałem, że warto w zespole wspomnieć o szybkim feedbacku, i że niekoniecznie musi to być całodniowy, pełnowymiarowy warsztat, na którym przejdziemy przez szczegóły różnorakich modeli udzielania feedbacku wraz z odgrywaniem scenek. To wymaga długiego przygotowania, przeglądania i zdobywania materiałów, nooo, narzut administracyjny jest spory. Pytanie, czy efekt (czyli ROI – zwrot z inwestycji) będzie współmierny do włożonego wysiłku. Bo może nie być. I często nie bywa.
I co wtedy? Albo lepiej – co zmiast?
Ja postanowiłem ‘odchudzić’ (zLEANować ^^) świetny warsztat przygotowany przez moje koleżanki. Wybrać wybrać kluczowe elementy, skupić się na 1-2 modelach udzielania feedbacku i przede wszystkim – na jego celu i benefitach zeń płynących.
Dzięki temu członkowie zespołu będą mieli (większą) świadomość, że feedback JEST ważny, w jaki sposób można go ubrać w słowa używając prostej konstrukcji i jaki jest najskuteczniejszy. I mogą tej wiedzy użyć od razu. Co jest niezłym punktem startowym i potrafi dać już całkiem zauważalny efekt. Bo może ktoś nie czuł, że to ważne. A ważne jest. I teraz zacznie informacji zwrotnej używać. Częściej. Może ktoś nie wiedział jak feedbacku udzielić. Albo nie zauważył, że ten feedback dostaje, a po takim warsztacie sobie to uświadomił. I będzie to dla niego bodźcem do zmiany.
A dlaczego tak?
Bo może być tak, że już te 1 czy 2 proste modele pozwolą pchnąć zespół mocno do przodu, może pozwolą przesunąć zespół do przodu tylko trochę, a może po prostu okażą się narzędziem, które ktoś wykorzysta we właściwej chwili. Za miesiąc. Lub rok. A na dziś wystarczy to, co jest. A my włożyliśmy w coś tylko tyle energii i czasu ile było potrzeba, a resztę możemy spożytkować gdzie indziej. No i fajnie.
Może być tak, że temat feedbacku ‘chwyci’, zespół będzie chciał dowiedzieć się więcej (co też jest ok). Wówczas trzeba poszerzyć wiedzę, wykorzystać większy zakres narzędzi (np. pełną wersję szkolenia) i dać ludziom to czego potrzebują. Ale teraz już wiemy na pewno, że tego potrzebują. I nie robimy nic na zapas. Zajmuje nam to więcej niż poprzednio, ale wszyscy są zadowoleni i mamy świadomość dobrze wykorzystanych zasobów.
Bo najgorsze w takiej sytuacji to zrobić rozwiązanie które będzie strzelaniem z armaty do wróbla. Narobimy się, a nikt z tego nie skorzysta – taki klasyczny LEANowy Waste, zwany także marnotrawstwem (overproduction).
A nam chyba chodzi o to, żeby tego marnotrawstwa było jak najmniej, a wartości z zainwestowanych zasobów – jak najwięcej 🙂 I nieważne, czy to dotyczy przygotowywania szkoleń, warsztatów, tworzenia i pielęgnowania backlogu, wdrażania kanbana, skalowania zwinności, czy posiadania siekiery. Bo jak potrzeba siekiery – najbardziej tępa siekiera jest lepsza niż jej brak 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Marcin